czwartek, 27 czerwca 2013

Prolog.

Freya od kilku dni miała poważny problem z radzeniem sobie z głosami. Coraz trudniej było jej pogodzić się ze strasznymi nawoływaniami. Mimo, że towarzyszą jej od dwóch lat, dopiero teraz pokazały na co je naprawdę stać. Czarnowłosa dziewczyna o śnieżnobiałej skórze siedziała w kącie pokoju. Na stoliku nocnym tliły się niewielkie świeczki, które ledwo oświetlały pomieszczenie. Freya podciągnęła kolana pod brodę i mocno zacisnęła usta, tworząc z nich cienką linię.
-Poddaj się. - wychrypiał głos. - Nie dasz rady. - zdanie zakończyło długie, przeciągłe jęknięcie, które wywołało na skórze siedemnastolatki gęsią skórkę. Jęki nie ustawały. Freya nie mogła już wytrzymać, więc chwyciła swoje czarne włosy, zacisnęła na nich pięści i zaczęła je ciągnąć tak mocno, że na chwilę zapomniała o jękach.
-Przestań... proszę. - wyszeptała z nadzieją, że chociaż ten jeden raz głosy ją posłuchają. Ale nadzieja jest matką głupich i tak też było w tym wypadku. Nie wytrzymała. Zaczęła krzyczeć. Po chwili czuła jakby jej gardło miało wybuchnąć. Położyła się na podłodze, po czym zaciśniętymi pięściami poczęła walić w podłogę. Do jej zielonych oczu napłynęły łzy, które płynąc po lekko zaróżowionych policzkach dostawały się do ust. Czuła ich słony smak, ale nie miała czasu skrzywić się, bo jęki zaczęły być coraz to głośniejsze i wydawało jej się, że dochodzą jeszcze inne. - Nie boję się was... - szepnęła.
Prawdą jest, że Freya Evans bała się śmierci, ale nie chciała się do tego przyznać. Była przekonana, że w końcu ulegnie nawoływaniom jej wiecznych "towarzyszy". Powoli traciła wiarę w to, że będzie potrafiła pokonać głosy. Gdyby jeszcze miała kogoś, kto by ją rozumiał. Ale ona tkwiła w tym sama. A w każdym razie tak jej się wydawało. Nie wiedziała, że miliony ludzi przegrało już walkę z głosami, a na 
całym świecie jest równie dużo tych, co jeszcze walczą. Nie wiedziała również, 
że jest na świecie człowiek, który może pomóc jej pozbyć się niechcianych gości w jej głowie. Człowiek, któremu się to udało, który musiał poświęcić dużo, 
praktycznie wszystko, co kochał.